Wstajemy o 5:30. Śniadanie na dworze w blasku wschodzącego słońca. O tej porze kuchnia jest zamknięta, więc wrzątek musimy wyprodukować sobie sami. Wyruszamy przed siódmą. Szlak wiedzie cały czas w lesie a i tak jest gorąco. Po paru godzinach dochodzimy do Jeziorek Duszatyńskich. Nie mamy już nic do picia. Po drodze mijaliśmy wyschnięte koryta strumieni i potoków (w tym rejonie nie padało od 22 dni). Tu nabieramy wody z dopływających strumieni i robimy godzinną przerwę. Wyciągamy karimaty, zdejmujemy buty. Tu zostaje ukute powiedzenie "skarpety niemiłosiernie biją po receptorach". Ruszamy dalej. Śpimy na "polu namiotowym" w Duszatynie. Jest łąka, potok, wiata i studnia 100m dalej we wsi (dwie puste chaty z zamkniętymi okiennicami). Nie ma sklepu. We wiacie nie da się spać: ławki są za wąskie a stół nie przetrzyma mojego nocnego wiercenia. Krzysztof pożycza mi plandekę 3x3m, Justyna kijki trekkingowe i mam zabezpieczenie przed opadami (zdjęcie poniżej). Rozpalamy ognisko, gotujemy wodę (niezastąpione jest urządzenie Krzyśka, nazwiemy je buzerem (Kelly Kettle) - zdjęcie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz